środa, 27 lutego 2013

San Cristobal - czyli MAGIA zawiłości w zupie buraczkowej



W San Cristobal De Las Casas zagościł Święty Artur.



Jego imię pochodzi od słowa „art” czyli „sztuka”.


Tamtego pięknego wieczoru, strzelam, nie jestem pewien, którego wieczoru, narysowała go Jagoda, a każdy wieczór w tym mieście jest piękny. Święty Artur zajrzał na Jagodę spod ołówka, a ona od razu zrozumiała, co chciał Jej powiedzieć. I oddała się sztuce cała, w meksykańskim stylu. Niczym Polska Frida rysuje, maluje, aż się uszy trzęsą. I nie wróciła do Londynu, samolot wystartował bez Jej udziału na pokładzie. Wśród wielu rysunków, które wypływają z Jagody, co jakiś czas można znaleźć nową odsłonę Świętego Artura, który, wierzcie mi lub nie, podróżuje, inspiruje i pobudza do działania.

















Gdzie się nie pojawi, tam ludzie zaczynają coś tworzyć. Już w kilku miejscach w mieście Święty Artur spogląda na rasę ludzką, która tworzy Sztukę.






Kuzyn obudził się z przeraźliwą sraczką. „Barszcz!” - pomyślał - „przeczyści mnie i w moment będę zdrowy”. Wyruszył więc w miasto w poszukiwaniu buraków i składników na zupę. Sraczka jest tutaj jak najbardziej popularna i dotyczy wszystkich. Spłuczki kibelków nie zawsze zdążą spłukać wszystko, ale nikogo to nie obchodzi.



 
W tym czasie Saintasina wraz z Jagodą krążyły po mieście i szukały Kuzyna. Nie do końca wiem dlaczego bardzo chciały właśnie z nim pojechać do okrytego Tajemnicą Kościoła w Chamuli, który mieścił się niedaleko naszego miasta. Napisały mu nawet wiadomość na fejsbuku, bo nawet nie wiedziały wtedy jeszcze, gdzie Kuzyni mieszkają, ale nic to, Kuzyn w najlepsze szukał buraków na targu.








Nawet by i je znalazł, ale został porwany przez Cypriana i Kingę na wycieczkę autem do Chamuli właśnie.










                                                                               Po tym jak Saintasina i Jagoda po nieudanych poszukiwaniach zdecydowały się pojechać tam same i ujrzały Kuzyna na okrytym Tajemnicą placu przed Kościołem, wiedziały, że Go po prostu ściągnęły potężną siłą swoich manifestacji.









Kuzyn jednak stwierdził, że to on z wizualizował sobie barszcz i go do siebie przyciągnął.
Okazało się bowiem, że Saintasina i Jagoda ugotowały zupę buraczkową już dzień wcześniej, nie mając zielonego pojęcia o sraczce Kuzyna. Po powrocie do San Cristobal, a każdy wieczór w tym mieście jest piękny, cała trójka posiliła się barszczem należycie. Kuzynowskie jelita odetchnęły.

I oto jest przepis na sraczkę.






 Taki mały plan mieliśmy, ja i Kuzyn, by w San Cristobal zostać góra dwa dni. Góra to się z nas śmiała, co innego dla nas przygotowała. Mieszkamy tu poniekąd już 6 tygodni i zanosi się, że zostaniemy na dłużej. A wszystko za sprawą pewnego domu, który został naszym Domem.


 Wspaniały widok z balkonu na nasze miasto i przesympatyczny ogródek owinął nas wokół swych meksykańskich palców.


 Dom wynajęliśmy w cztery osoby








Każdy z nas jest poniekąd artystą i każdy ma swoją od świata zewnętrznego odciętą pracownie, w której tworzy i w której może być całkowicie sam. (Ostatni pokój, który wynająłem, i w którym mieszkałem bez żadnego towarzysza, znajdował się w Irlandii, i było to około siedem lat temu!) Właśnie w tej chwili prawieże ostatnimi pieniędzmi zapłaciliśmy z Kuzynem za wynajem następnego miesiąca. Zostało nam około 30euro na nas dwóch. Teraz trzeba będzie zarobić trochę pesos, mamy już kilka projektów i powoli wdrażamy je w życie. Nikt się nie martwi brakiem pieniędzy, martwienie się na zapas zostawiliśmy poprzedniej generacji:)



W Naszym mieście, jak w wielu innych miejscach, Czas nie płynie. On w spiralnym kręgu zatacza się wgłąb każdego z nas. Sytuacje uzupełniają się znakomicie, a ludzie jeszcze bardziej. Szukasz na przykład elektryka, bo „system” oświetleniowy nawala.

Mija do końca Meksykańska Chwila i pojawia się elektryk. Nie wysyłasz SMS-a, nie dzwonisz, tylko wychodzisz w wir miasta, by spotkać kogo potrzebujesz spotkać i po prostu spotykasz. Czasem w zupełnie nieoczekiwanych okolicznościach, a Czasem nawet nigdzie nie musisz wychodzić. Nagle się orientujesz, że parzysz porażająco mocną kawę w środku nocy. Trzy prawie nieznające się osoby jedzą śniadanie i okazuje się, że każda z nich urodziła się tego samego roku i miesiąca. Zupełnie swobodnie myślisz sobie o podróżach balonami i jakby na zawołanie zaczynają latać po niebie...


Dusza nigdy nie umrze, tylko ciało za ciałem uczy się i rozwija, więc każde zdarzenie dzieje się w Czas. Nie powinno się niecierpliwić, kiedy zrozumienie nie przychodzi tak szybko jak tego chcemy, wystarczy zaufać, że przyjdzie i już się z tego faktu radować. Trzeba być uważnym, by zachować przez sto procent Czasu pozytywne myślenie o wszystkim, gdyż może się zakraść w umysł Chwilowe zwątpienie, mające ogromny wpływ na rzeczywistość, na realizację marzeń i na osiąganie swoich celów. Utrzymanie wewnętrznej radości i ufności, że wszystko się pięknie rozwija, że wspaniale się wszystko układa i ułoży, jest dość łatwe, gdyż zdaje się, iż większość osób tutaj ma tak samo. Dzień za dniem, ciało za ciałem.




Kuzyn to jest naprawdę mój kuzyn. Nasi ojcowie są braćmi i my też jesteśmy Braćmi. Wychowywaliśmy się w zupełnie innych miastach i środowiskach, spotykaliśmy się rzadko, wyłącznie podczas rodzinnych zborów. Prawie nie utrzymywaliśmy ze sobą kontaktu, choć różniła nas malutka przestrzeń w czasie, urodziłem się zaledwie czterdzieści jeden dni po Kuzynie.





Kiedy włóczyliśmy się z kumplami po Polsce bez pieniędzy, jeżdżąc pociągami na gapę, trafiłem do Szczecinka – miasta Kuzyna. Ten przyjął nas wybornie, tym bardziej, że był środek mroźnej zimy. Od tamtej pory zostaliśmy dobrymi przyjaciółmi, którzy się nie widują, prócz zborów rodzinnych. Kiedy minęło dwadzieścia kilka lat zadzwoniłem do Kuzyna i okazywało się, że w tej samej minucie pisał do mnie mejla. Wiedzieliśmy, że się mamy. Łączyły nas nie tylko powikłania rodzinne, ale też więzy inkarnacyjne. Odkąd rodzice Kuzyna wyprowadzili się ze Szczecinka, Kuzyn nijako został „bezdomnym” jak jego kuzyn, czyli ja, a Jego DOMem stawało się miejsce, gdzie był właśnie.

Nasze szlaki skrzyżowały się kilkakrotnie, aż w końcu postanowiliśmy zapanować nad tym i udać się razem w tym samym kierunku, nawet tym samym samolotem. Kierunek jest dobry, a Kuzyni niezawodni. Razem, niczym górskie koźlice przeskakują przeszkody, niczym wulkan lawą radości zalewają przyjaciół i sprzymieżeńców drogi, niczym proboszcz w konfesjonale zawsze gotowi służyć swą dobrą radą sobie nawzajem i innym spowiednikom. A teraz siedzą w Meksyku i knują, bo ich ostatnie pieniądze topnieją w ekspresowym tempie, niczym czapka naszej planety.




Z nieoficjalnych źródeł wynika, że Kuzyni wzięli ze sobą dwie kamery o nieprzyzwoicie dobrej jakości obrazu, a także sprzęt do edytowania filmów, co przy sprzyjających okolicznościach mogłoby się skończyć rewolucją w Europie, tudzież zacząć.



Jednakże, jak podają zupełnie nieznani przez nikogo neutralni obserwatorzy, norweski sprzęt do edycji materiałów wideo nie radzi sobie z anielską jakością obrazu i bezczelnym formatem pliku, przez co Kuzyni nijako są w kropce. Innymi słowy laptop jest za słaby, by na nim pracować, materiałów już nakręconych, a także pomysłów i mega ciekawych projektów sporo, a oszczędności nie ma... Kuzyni tańczą, bo cieszą się tak czy siak, że żyją, więc tańczą i podkręcają atmosferę, a lodowce topnieją.





Skąd wziąć pieniądze na nowe narzędzie do rozwijania długofalowej i szerokopasmowej myśli, tego jeszcze nie wiem, pewne jest jednak to, że żaden człowiek ani rzecz, a w tym wypadku brak rzeczy, nie jest w stanie zatrzymać pędzącej pasji i rozwijanej wiedzy, dlatego nie jest ważnym „skąd” owe narzędzie się weźmie, tylko że się je po prostu wytrzaśnie, bo trzeba przecież działać i Bogu niech będą za to dzięki.





Mirin (imię pochodzi od rosyjskiego słowa „MIR” - czyli „Pokój”), nasza kochana młodziutka Irlandka (wbrew pozorom nie pijała piwa, lecz tylko wodę; kiedy ją poznaliśmy, jadała jedno awokado dziennie), która niewiele mówi, ale dużo się śmieje, siedziała okrakiem na dachu naszego pierwszego domu, który wynajmowaliśmy w tym mieście i robiła zdjęcia.

Niespodziewanie osłonka na obiektyw wyskoczyła jej z ręki, potoczyła się w dół na ulicę i zniknęła z oczu. Sekundę później byliśmy już na dole i zaczęliśmy jej szukać. Przeczesaliśmy cały teren, ale osłonka na obiektyw przepadła. Mirin słusznie odczytała wiadomość. Trzy dni później cały aparat wraz z oprzyrządowaniem został wysłany pocztą z powrotem do Europy. „Zastanawiałam się, po co ja go w ogóle ze sobą wzięłam?” - skwitowała Mirin.

Zrobiło mi się zimno. Świeciło Słońce, był środek dnia, a mnie jakoś tak „zalatywało chłodem” od rana. „Może jakaś gorączka idzie?” - przewinęło się przez myśl. Od razu jednak wyrzuciłem takie myślenie za siebie. Z biegiem czasu jednak nie robiło się nic cieplej. „Dawno nie jadłem niczego ciepłego”. „Powinienem pić więcej herbaty z imbirem”. „Skąd u diabła te zimne dreszcze?”. „Trzeba się czymś wzmocnić, organizm pokazuje, że coś jest nie tak”.
Pod wieczór siedzieliśmy na werandzie w gronie znajomych i jeden z nich zaczął się skarżyć na prawdopodobnie nadchodzącą chorobę. „Jakieś mam zimne dreszcze” - wyznał. „Ja też czuje się dziś cała wychłodzona! Coś jest ze mną nie w porządku” - dodała koleżanka. „I mnie jest zimno!” - dopowiedziałem. „Może po prostu na dworze jest dzisiaj chłodniej?” - zapytał ktoś inny. Śmieszne, ale prawdziwe i piękne. Rozwijające się osobowości nastawione są najsampierw na to, co dzieje się wewnątrz nas, nastawione są w kierunku do siebie, zaczynają myślenie i analizę od siebie i poprzez siebie.
W przeciągu całego dnia nikt z nas nie wpadł na to, że temperatura spadła i po prostu jest dzisiaj zimno. Dobry przykład, który mnie rozśmieszył – chcesz zmienić świat – zacznij od siebie!




Fragment konwersacji:
- Będę musiał sformatować dysk, zainstalować nowego Windowsa, nic mi nie działa poprawnie...
- Eee, nie biadol, zrobią Ci to tutaj za 20 pesos, ja dziś wymieniałam podeszwę w bucie, oni to lubią.






Siedzę sam w domu i parzę pyszną kawę z kardamonem. Choć Kuzyna nie widziałem już dwa dni, coś czuję, że za chwile przyjdzie. Nalewając kawę do kubka, słyszę jak otwiera drzwi wejściowe.
- Kuzyn!
- Kuzyn!
- Coś czułem, że idziesz, zaparzyłem więcej kawy.
- Pięknie Misiu, właśnie miałem ogromną ochotę na kawę. Przyniosłem nawet ciastka.
- Wooow! Super! Mam zaniżony poziom cukru w organizmie i już miałem temu przeciwdziałać! Zaraz ruszam gdzieś do kafejki internetowej, a po drodze chciałem kupić właśnie te ciastka:)
- Ha! A Ty nie musisz Kuzynie iść do kafejki, bo La Luna jest w pracy i mówiła, że możesz wpaść do niej i skorzystać z netu.
 - Elegancko:)
- No i dobrze się składa, oddasz Jej zeszyt, który tu zostawiła, i który potrzebuje. Inaczej musiałbym schodzić teraz znów na dół, by Jej zanieść, a biegam od rana i chciałbym odpocząć, dobrze, żeś kawę zrobił Kuzyn!
- No to siedź teraz w domu, bo Jagoda zapomniała kluczy i prosiła, by ktoś za nią zaczekał, a ja muszę już iść, więc Jej otworzysz.
I tak w kółko. Układanka się układa i zazębia. Niewielu już to dziwi, wielu poznało bowiem te prawa kosmiczne i karmiczne, które tym rządzą. Jednak czasem aż szczęka opada. Najbogatsi bajkopisarze nie wymyśliliby takich historii, jakie nam tu czasem opowiada Życie. Gdyby chcieć je spisać, stałyby się literackim banałem, kiczowatym zachodem Słońca na drogim płótnie.

 (15minut drogi od naszego domu rozciąga się Park Narodowy)

 Fragment konwersacji (2):
- O zawiłościach nie można tak wiesz, byle jak, bo jeśli nie wiesz o czym mówisz.... zawiłość na pewno ma jedną dobrą stronę, bo można ją rozwikłać. Chyba, że mnie okłamałeś i to wcale nie miało być o zawiłościach...?


Każdy z nas dostaje dokładnie to, czego potrzebuje. Potężna wewnętrzna Obecność Boga przynosi nam sytuacje i podsuwa ludzi, jakich dokładnie potrzebujemy, by się rozwijać. Nawet trudne karmy lub okresy życiowe, tak zwane „staczanie się w dół” jest konieczne do rozwoju, by zrozumieć, kim się nie jest, tylko, że SIĘ JEST. Nie ma rzeczy dobrych i złych, w całym Kosmosie panuje doskonała Harmonia, a wszystkie istoty we Wszechświecie są Jednym. Dlatego każdy z nas jest cząstką Boga w działaniu, nie sposób popełnić błędu. Kiedy promieniujesz Energią Absolutnej Miłości, ta Energia wraca ze zdwojoną Mocą i cokolwiek o tym pomyślisz, takie jest Kosmiczne Prawo. Coraz więcej i więcej umysłów budzi się w globalnej świadomości wzajemnej Miłości w poczuciu Doskonałej Jedności i nie tylko tego doświadczam, ja to wiem i ogromnie się z tego cieszę. 




Z taką głową Pasikonik dożył trzydziestych urodzin, a zdaje się będzie jeszcze lepiej!


I jk może być jeszcze lepiej?
Fot. pasikonik, Kuzyn

12 komentarzy:

  1. pasikon na swojej sciezce wreszcie. i foty jakie ladne.

    OdpowiedzUsuń
  2. Son of PachaMama28 lutego 2013 09:24

    My Mentor

    OdpowiedzUsuń
  3. Fantastyczna fotka z zachodzącym słońcem. Pozdrówki

    OdpowiedzUsuń
  4. swietne. czesto czuje dokladnie to co czujesz i o czym piszesz

    OdpowiedzUsuń
  5. Jesteś niesamowity. A to zdjęcie z zachodzącym słońcem jest po prostu - wow!
    Jeśli znajdziesz czas, to zerknij - deelaxy.blogspot.com
    Pozdrówka!!! ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Pierwszy raz trafiłam na tego bloga i jestem pod wrażeniem ( nie przesadzając ani trochę).
    To niesamowite mieć tyle odwagi :>

    OdpowiedzUsuń
  7. Fotografie świetne!
    Trzymam kciuki i mocno kibicuje, ale równiez zapraszam do siebie
    http://okiemwiewiorki.blogspot.com/
    (y)

    OdpowiedzUsuń
  8. Super się Ciebie czyta, super zdjęcia.... i kuzyn też super;-P

    OdpowiedzUsuń
  9. powiem szczerze,ze co chwila zagladam na Twojego bloga (bo adres znam juz na pamiec ;) ) i go czytam. Zaczalem nawet od tych najstarszych postow. Kazdy z nas ma zupelnie inna ''filozofie zycia'',ale ciekawie opisujesz i podaje namiar strony dalej. Pozdrawiam i wpisuj i dodawaj zdjecia tak czesto jak to mozliwe.
    Pozdrawiam,

    Michal,

    www.aposluchaj.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  10. Tesknie za Pasikoniem i jego 'izmem'- Baba Jaga z Babylonu LOVE. Nie poddawaj sie chocby nie wiem co! Pamietaj NIE PODDAWAJ SIE NIGDY!!! <3 Szykuje odsiecz.

    OdpowiedzUsuń
  11. a może parę słów o polityce w San Cristobal, o gubernatorze i czy pomaga w życiu mieszkańcom? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, oprócz tego że osobiście odbierał mnie z lotniska, razem z prezydentem kraju, no i że co tydzień zapraszał mnie na obiady i podwieczorki, z których nie skorzystałem ani razu, to po prostu nie wiem za bardzo, co to za człowiek. Aczkolwiek patrząc na manifestacje w mieście, przyciągające tysiące ludzi, zapewne nie jest za bardzo lubiany...Jak to polityk...Natomiast trzeba też przyznać, że mieszkańcy San Cristobal to istni rewolucjoniści, więc nawet jak Żyd zabije Katolika, albo Eskimos Murzyna, to i tak może się skończyć publicznym spaleniem Gubernatora...Zresztą trzy lata już tam nie mieszkam, może się trochę pozmieniało :)

      Usuń